Mjanma, kojarzona przez większość bardziej jako Birma, jest zdecydowanie naszą dotychczasową perełeczką, taką którą nosi się zaciśniętą w ręku albo chowa głęboko do kieszeni w obawie przed tym, aby nikt jej nie znalazł i nie przechwycił 😉 Nie ukrywamy, że podczas podróżowania najbardziej liczy się dla nas to, co niedostępne, co jest poza klasycznym turystycznym szlakiem, co w miarę możliwości nie jest skomercjalizowane, a nawet wręcz nieprzygotowane na odwiedziny kogoś z zewnątrz. Taka właśnie JESZCZE gdzieniegdzie potrafi być Birma!!! Oczywiście, to nie jest tak, że czegokolwiek tu brakuje, ale jeśli tylko się chce, to można tu doświadczyć takiej prawdy w pełnym wymiarze 🙂 Śmiało możemy powiedzieć, że przeżyliśmy tu jedną z najpiękniejszych przygód, która pozostanie w naszej pamięci na zawsze! Na samo jej wspomnienie dostajemy gęsiej skórki!! Na skutek cudownego splotu wydarzeń, trafiliśmy do ukrytej wysoko w górach wioski, zasiedlonej przez plemię, którego mieszkańcy nigdy nie widzieli białego człowieka! Więcej o tym cudownym wydarzeniu tutaj -> IMPREZA PLEMIENIA KAYAW
Mjanma, to mnóstwo drobiazgów, które kształtują całkowity obraz kraju. Charakterystyczne żółte twarze, w szczególności u kobiet, to nic innego jak theneka będąca mieszanką sproszkowanej kory drzewa tanaka z wodą. Tę bladożółtawą maź nakłada się na twarz, szyję, ręce za pomocą palców lub grzebienia, aby uzyskać charakterystyczne wzory po zastygnięciu. Stanowi to doskonałą ochronę przed słońcem i dodatkowo nawilża skórę.
Wielu mężczyzn chodzi tu w spódnicach 🙂 🙂 Ale nie w takich klasycznych, które na pewno od razu pojawiły się Wam przed oczami. Mowa tu o kawałku 2-metrowego materiału, który obwiązuje się wokół talii na kształt walca i związuje w postaci specyficznego węzła. Takie rozwiązanie znacznie ułatwia cyrkulację powietrza i przynosi chociaż lekkie orzeźwienie w upalne dni, o które w Birmie nie trudno 😉 Zazwyczaj sięga on do kostek, a czasem dla wygody podwijany jest do kolan tworząc z niego sprytnie „krótkie spodenki”. Często spotykanym elementem ubioru u mężczyzn są też materiałowe torebki, podobne do tych, które nieraz noszą mnisi.
W związku z naszym autostopowaniem, doświadczyliśmy kilku naprawdę ciekawych przejażdżek, takich jak przejażdżka wojskową ciężarówką z żołnierzami, którzy nie do końca cieszą się pozytywną opinią w kraju. Siedzieliśmy na pace ciężarówki z paszą dla zwierząt, czy na pick upie z Redbullami. Spory kawałek drogi jechaliśmy pustym, złotym vip-owskim autobusem. Całodniową opiekę i towarzystwo otrzymaliśmy również dwukrotnie od kierowców terenowych aut, którzy zabrali nas na wycieczkę w okoliczne miejsca. Ba! Złapaliśmy też kilkugodzinnego stopa na łódce w towarzystwie materiałów budowlanych 😉 Było naprawdę wesoło!
Ludzie są tu bardzo mili, pogodni i pomocni. Uśmiech wręcz naturalnie gości na ich twarzach, a wesoło brzmiące “Mingalaba!”, oznaczające “Dzień dobry!” skierowane w stronę obcokrajowców, rozbrzmiewa niemalże na każdym kroku. Pomimo bariery językowe, wynikającej z nieznajomości języka angielskiego, niejednokrotnie możesz stać się gościem uczestniczącym we wspólnym rodzinnym lunchu, zostać poczęstowany wodą, herbatą, owocem, a nawet słodkim smakołykiem. To niesamowite stać się na moment częścią ich życia, w zupełnie naturalny sposób usiąść na chwilę, choćby w milczeniu i poobserwować to, co dzieje się wokół.
Przepyszne owoce kuszą na każdym kroku. Papaje, mango, ananasy, arbuzy, lichie, jackfruit, a także nieznane nam wsześniej mangostyny, rambutany („kuzyni” lichie) czy śmierdzące duriany! Poza klasycznymi smakami ryżu i makaronu z warzywami, można tu też popróbować bardziej ekstremalnych potraw, składających się np. z prażonych świerszczy i karaluchów, marynowanych w całości żab czy specjalnie przyrządzonego mięsa ze szczurów i węży 🙂 W kuchni birmańskiej widoczne są wpływy kultury chińskiej, tajskiej i indyjskiej, ale na stołach zgodnie i niepodważalnie króluje ryż, stanowiący podstawowy składnik większości potraw. Trudno się dziwić, skoro Birma zajmuje 6 miejsce pod względem jego produkcji na świecie. Je się go w wersji smażonej, gotowanej, pieczonej, suchej oraz zmielonej, a z mąki ryżowej produkuje się również makaron. Prawdziwym przysmakiem jest tu lahpet, czyli sałatka z fermentowanych liści herbaty z dodatkiem oliwy, czosnku, soli, soku z limonki, ziaren sezamu, orzeszków ziemnych i sezonowych warzyw takich jak pomidory, fasola czy kapusta pekińska. Dużą popularnością cieszą się sosy rybne i mleko kokosowe, stanowiące bazę wielu potraw.
Birma = buddyzm? Jego obecność czuje się wszędzie. Nawet kilkuletnie dzieci wstępują do klasztoru choć na jakiś czas, aby pobierać nauki zgodne z tym systemem filozoficznym. Mnisi, to niemalże nieodłączny element każdego miasta czy miasteczka, są rozproszeni pomiędzy mieszkańcami i można ich zastać w zwyczajnych, codziennych sytuacjach. Mieliśmy wrażenie, że świątynie buddyjskie wyrastają niemalże jak grzyby po deszcze w miarę jak zmienia się otoczenie. I nie ma chyba takiej rzeczy, która mogłaby stanąć na przeszkodzie w ich wybudowaniu. Widzieliśmy je na środku jeziora, w gęstym, odległym lesie, na wysokiej górze, czy w jaskini?! Często te sakralne budowle aż kipią od złota albo „złotej” farby. Wielokrotnie mieliśmy wrażenie, że brakuje nadzoru konserwatora zabytków. Ogólnie rzecz biorąc nie dba się tu za bardzo o ich stan techniczny, nie wspomnę też o chociażby najbliższej okolicy tych dzieł sztuki. W świątyniach, do których wchodzi się na boso, potrafią leżeć na przykład spore gromadki śmieci, a ścieżki bywają oplute :(… Co ciekawe zarówno buddyzm, jak i chrześcijaństwo (które do przyszło wraz z kolonizacją) w wielu miejscach są łączone z lokalnymi obrzędami, rytuałami animistycznymi. Oczywiście cały czas można tu spotkać animizm w czystej postaci, oparty wierzeniach w siłę natury oraz przodków.
Wszyscy mają zaś nowe modele telefonów, a to zapewne dlatego, że dopiero 3-4 lata temu zaczęły być one tak naprawdę używane. Wielkim zainteresowaniem cieszą się tu wszelkie gierki, czasem aż trudno oderwać kogoś od takiej rundki 🙂
W Mjanmie jest dość czysto, a nawet porównując z Indiami, z których ledwie przyjechaliśmy – TURBO czysto 😀 Dla backpackera, porównując z innymi krajami południowej Azji, może być tu dość drogo, ale da się też ominąć pewne koszty podróżując autostopem i śpiąc w namiocie. Targowanie tu niestety niespecjalnie działa 😉 Sprzedawcy są dość dumni, a ceny raczej odgórnie ustalone i niezmienne, ale próbować zawsze warto, nam czasami się udawało 🙂
Zauważyliśmy modę farbowania włosów na przeróżne kolory – od blondu, przez zieleń, czerwień jak i fiolet. Ciekawi nas skąd takie trendy? Co tu dużo mówić, nie jesteśmy w stanie za wszystkim nadążyć, ledwo za sobą nadążamy 🙂 Jeśli jesteś tatuażystą, to na pewno znajdziesz tu pracę dla siebie, bo tatuaże są bardzo popularne i ma je naprawdę sporo osób!
Motory i skutery to najpopularniejszy środek transportu, samochody są raczej rzadkością i to z przeznaczeniem dla zamożniejszych obywateli. Stąd potrzeba stacji benzynowych, którymi są po prostu mikro-stragany z butelkami benzyny 🙂 Kultura jazdy jest tu na wysokim poziomie. Ludzie przepuszczają się nawzajem, a jeśli trąbią, to tylko ostrzegawczo.
Klasykiem jest wymiotowanie w autobusach. Szczerze nas to zdziwiło, szczególnie po pobycie w Nepalu czy Indiach, w których również jakość dróg jak i kondycja techniczna pojazdów pozostawiała niekiedy bardzo wiele do życzenia, a mimo to nie było tam takiego problemu. Może Birmańczycy mają delikatniejsze żołądki???
Niskie, kolorowe, plastikowe stołeczki i taboreciki, to nieodłączny element każdego punktu gastronomicznego. Odczuliśmy, że w wielu miejscach jest stanowczo zbyt wielu pracowników niż wymaga tego konieczność. Co w efekcie prowadzi do tego, że w sklepie obsługują Cię jednocześnie np. 3 osoby, a w podrzędnym hotelu nawet 4 🙂 Zdziwiły nas 2 popularne „gesty”- cmokanie na kelnera w restauracji i charakterystyczne energiczne obrócenie dłoni oznaczające odmowę.
Na koniec jeszcze wspomnę o betelu, czyli czwartej używce świata, którą w Birmie uwielbiają, a która w nas wywołuje spore obrzydzenie. Jest to mieszanka rozkruszonych orzeszków palmy areki, sproszkowanego mleka wapiennego, przypraw i tytoniu, zawinięta w liść pieprzu betelowego. Taki pakuneczek wkłada się do ust pomiędzy zęby a policzek i czeka na wyzwolenie substancji, która po jakimś czasie przybiera kolor czerwono-brązowy. Ten sok w połączeniu ze śliną jest regularnie wypluwany w zasadzie wszędzie i bez żadnego skrępowania. Nie sposób nie natknąć się też na nieprzyjemnie wyglądające plwociny, przypominające krew. Podobno ma to działanie pobudzające i orzeźwiające, a także odkaża przewód pokarmowy. W zamian jednak można nabawić się raka jamy ustnej i przewodu pokarmowego. Ponadto to strasznie psuje zęby i dziąsła, które bardzo szybko stają się koloru brązowego. Jak dobrze, że betel nie dotarł na tereny Polski 🙂 🙂
To taki nasz miszmasz wrażeń i spostrzeżeń z Birmy. Cieszymy się, że dotarłeś do końca 🙂 A jeśli masz do nas jakieś pytania, czy moglibyśmy jakkolwiek w czymś pomóc, pisz śmiało! Zajrzyj również koniecznie do działu ŚWIAT PRZEZ FILTRY, gdzie znajdziesz więcej zdjęć i spostrzeżeń z Mjanmy 🙂