Gdy myślimy o Nepalu, to oczyma wyobraźni widzimy… Ośnieżone szczyty Himalajów i niekończące się górskie szlaki. Widzimy uśmiechnięte twarze ludzi skąpane w słonecznych promieniach. Widzimy małe wioseczki, dotknięte kataklizmem trzęsienia ziemi ze zniszczoną zabudową mieszkalną i pomieszczeniami gospodarczymi. Widzimy tętniące życiem turystyczne place, stragany i ulice Thamelu. Widzimy ludzi dźwigających na plecach przeraźliwe ciężary i starszych, schorowanych pracujących w polu. Widzimy biedę, ubóstwo, analfabetyzm i pogodzenie się z losem, a przy tym brak narzekania i marudzenia oraz niesamowitą skromność. Widzimy nieskażone przemysłem krajobrazy i obfitość natury w owoce i warzywa. Widzimy wspólne wesołe śniadania i przekąski z Tiją i Rizu, którzy przyjmując nas pod swój dach w Kathmandu, potraktowali nas jak członków rodziny. Widzimy plątaninę zwojów kabli, które trwale wpisują się w krajobraz miejski. Widzimy ruch lewostronny, „morze” skuterów, busików, riksz, rowerów i przeciskających się między nimi pieszych w ciasnych przesmykach i na ruchliwych ulicach bez przestrzegania zasad ruchu drogowego. Zasad czego…? 😛 Widzimy krowy, uznawane za święte, swobodnie spacerujące po głównych placach, skwerach i najruchliwszych miejscach, tym samym wstrzymując na jakiś czas ruch. Dokładnie zrozumieliśmy określenie „święta krowa” 🙂 Widzimy niezliczoną liczbę hinduskich i buddyjskich świątyń, stup, dzwonków, modlitewnych młynków, chorągiewek. Z Nepalem kojarzy się nam przede wszystkim religia i mistycyzm. To mix hinduizmu i buddyzmu. Obrzędy z nimi związane są widoczne na ulicach w zasadzie każdego dnia. Widzimy charakterystyczne czerwone „kropki” na czołach mijanych ludzi. Widzimy różnokolorowe, zdobione szaty, wykolczykowane i mocno wymalowane kobiety i dziewczynki w różnym wieku. Widzimy charakterystyczne nepalskie kiwanie głową, które nie wiadomo czy oznacza zgodę czy jej brak.
Słyszymy specyficzne melodie klaksonów turbo kolorowych i bardzo charakterystycznych ciężarówek, które królują na tutejszych, jakże fatalnych drogach. Słyszymy odgłosy tętniącego życiem miasta, rozmowy, nawoływanie na straganach, śpiew będący zarazem modlitwą. Słyszymy śmiech wygłupiających się ludzi, magiczny śpiew ptaków w dżungli i odgłosy nosorożca. Słyszymy bolywoodzkie rytmy w napchanym po brzegi ludźmi i bagażami autobusie, które zagłuszają wszystko z harczących głośników. Słyszymy „łamany” angielski, którym posługuje się większość Nepalczyków, w tym ci najstarsi!
Czujemy kadzidełka, rozpalane w przydrożnych kapliczkach, domach, sklepach… wszędzie 🙂 Czujemy wszędobylski pył, który trochę drażni gardło, przeszkadza w oddychaniu i unosi się szczególnie podczas godzin szczytowego ruchu przez co większość osób chodzi w spcjalnych materiałowych maseczkach. Czujemy ciepło promieni słonecznych na naszych ciałach. Tu rytm dnia wyznacza słońce – gdy świeci jest czas na pranie, zmywanie, kąpiele, aby wykorzystać to, że woda się nagrzała, gdy gaśnie zakłada się długie spodnie i kurtki zimowe, bo ogrzewanie jest tutaj niepopularne. Czujemy dreszcz podczas lodowatego prysznica, bo ciepła bieżąca woda w domach to rzadkość i luksus. Czujemy smak pysznego dal bhatu – typowej nepalskiej potrawy składającej się z „kopy” ryżu z zieleniną, zupką z soczewicy i piklowaną rzepą oraz pikantnymi warzywami curry. Czujemy mnóstwo wegetariańskich smaków, w które obfituje nepalska kuchnia. Czujemy rozklekotany autobus, który pokonuje 200 – kilometrową trasę już ósmą godzinę. Czujemy, że zbliża się sobota, a więc jedyny wolny od pracy dzień 😉 Czujemy skromność, a czasem nawet onieśmielenie od ludzi, z którymi przebywamy.
Nepal ma do zaoferowania coś dla każdego, ten kraj chyba nie może się nie podobać. Tu się wraca i za nim się po prostu tęskni! My będziemy tęsknić na pewno!
Thank you for the great post, there was nice pictures
Who is that kid in the back from Alexandra?