Czas na kolejną historię 🙂 Czekając na stopa do Abyaneh, nagle zatrzymał się samochód, w którym siedziała sympatyczna kobieta wraz ze swoim mężem. Jak się okazało, owa para jechała do pobliskiej wioski, ale specjalnie dla nas, zdecydowała się nadrobić drogi i podjechać tam, dokąd zmierzaliśmy. I tak zaczęła się przygoda całej naszej czwórki. Trafiliśmy do uroczej wioseczki Abyaneh, która słynie z charakterystycznej zabudowy i babcinek w kolorowych, kwiecistych chustkach. Ucięliśmy sobie wspólny spacer, po czym zostaliśmy zaproszeni na obiad. Jak się okazało, nieopodal mieścił się bowiem letni domek przemiłych państwa 🙂 I tak trafiliśmy do przecudownej rezydencji (z europejską toaletą!!!), urządzonej ze smakiem i stylem, w którym aż pachniało czystością. Na obiad wjechały, przyrządzone specjalnie przez wzgląd na Maćka, wegetariańskie przysmaki w wielu odsłonach. Po obiedzie oczywiście przyszedł czas na herbatę, słodkości i owoce. A na deser zostaliśmy oprowadzeni po tejże mieścinie. Dało się odczuć, że gospodarze są tu bardzo szanowani i widać też było, że są uradowani naszą obecnością. Wczuli się w rolę przewodników i z dumą opowiadali lokalne legendy 🙂 Po powrocie z wycieczki, kiedy już zaczynaliśmy zbierać swoje rzeczy, zostaliśmy zatrzymani… kolacją! I to nie byle jaką – myślę, że na niejednym wigilijnym stole bywa skromniej. Mieliśmy do wyboru po kilka przystawek, dań głównych i zupę. Czuliśmy się bardzo zakłopotani, ale i bardzo uradowani, bo zdążyliśmy trochę zgłodnieć 😉 W międzyczasie zrobiło się już trochę późno, ciemno i zaczynaliśmy rozważać czy łapanie stopa w małej wiosce ma w ogóle sens? Z pomocą przyszli nasi wybawcy, którzy stanowczo zadecydowali, że najrozsądniej będzie nam zostać u Nich na noc 🙂 Klimat w tym domu był tak serdeczny, prawdziwy i rodzinny, że nie sposób byłoby odmówić:) Wieczór upłynął nam na wspólnym graniu w karty, przeglądaniu zdjęć, opowiadaniu wesołych historii, oglądaniu rodzinnych pamiątek i ozdób z rożnych zakątków Iranu. Słowem – byliśmy wręcz przepełnieni niesamowicie pozytywną energią 🙂 Następnego dnia, po wspólnym śniadaniu zostaliśmy podwiezieni na wylotówkę do Isfahan i nastąpiło pożegnanie, które trwało kilka dobrych chwil. Wzruszyliśmy się tym wszystkim dość mocno. Obyło się bez płaczu hehe, ale uśmiechy nie schodziły nam z twarzy przez cały dzień! W sumie do tej pory, na samo wspomnienie tamtych chwil, cieszą nam się buzie 🙂
- Była ambasada USA…w Iranie
- Irańskie wyspy Keszm i Hormoz – piękne i bez turystów!