Jeszcze przed przyjazdem do Indonezji dowiedzieliśmy się o tym, że w niektórych regionach tego olbrzymiego kraju, ludzie nadal mieszkają w dżungli. Starają się oni żyć w zgodzie z naturą, wyznają kult przodków i pielęgnują tradycje szamańskie. Mało tego, polują i odprawiają specjalne ceremonie, mające strzec ich od złych duchów oraz chorób. Jak możecie się domyślić, bardzo chcieliśmy dotrzeć do takich miejsc, dlatego też postanowiliśmy, że na początku naszej podroży po Indonezji odwiedzimy mieszkańców wyspy Siberut…plemię Mentawai.

Zawsze robimy szczegółowe rozeznanie w Internecie, a później jeszcze ‘w terenie’ po dotarciu już w konkretny region. Zabiera nam to sporo czasu, a to dlatego, że praktycznie nie korzystamy z opcji zorganizowanych przez agencje turystyczne. Nie żebyśmy mieli coś przeciwko nim, bo absolutnie tak nie jest i NIE usłyszycie od nas hejtu w tym kierunku 😉 ‼ Po prostu łudzimy się, że docierając w każde z tych miejsc na własną rękę, zdołamy osiągnąć namiastkę tego jak rzeczywiście ludzie ci spędzają swój zwykły dzień. Za ich przyzwoleniem tak trochę ich podglądamy, trochę się uczymy, a także bardzo często podziwiamy ich wiedzę, spryt i zaradność. Nie, nie wyobrażamy sobie, że jesteśmy odkrywcami nowych cywilizacji i pogodziliśmy się też z faktem, że przemysł turystyczny dotarł w zasadzie wszędzie (pewnie nawet już do ‚naszej’ wioseczki plemienia Kayaw w ukochanej Birmie, o której Wam opowiadaliśmy ❤). Zresztą, bylibyśmy hipokrytami, gdybyśmy mieli psioczyć na turystkę. Przecież gdyby nie jej rozwój, może nigdy nie wychylilibyśmy nosów poza granice naszych rodzinnych miast?

A więc zdecydowaliśmy, że dotrzemy do Mentawajów sami. Jednak jako, że zamieszkują oni wyspę Sibeirut, a miejsca najbardziej tradycyjne podobno znajdują się daleko od portu, nie było to wcale takie proste. W tym miejscu dziękujemy ogromnie Baju (z Padang Homestay & West Sumatra travels), którego poznaliśmy w Padang, i bez którego wiedzy oraz pomocy, zapewne nigdy nie udałoby nam się przeżyć tej niezapomnianej przygody tak, jak ją sobie wymyśliliśmy 🙂

Wypłynęliśmy lokalnym promem z Sumatry popołudniu. Nie uwierzycie kogo spotkaliśmy na przystani oczekując na całonocny transport łodzią? Przemiłe małżeństwo z…. Piły… serdeczne pozdrowienia dla Darka i Bogusi <3 ‼ [Piła leży rzut beretem od Maćka rodzinnego miasta – Złotowa..jakieś 30 km :D…czy to nie przeznaczenie?). Już po kilku chwilach załapaliśmy wspólny język i bez wahania podjęliśmy decyzję, że pojedziemy wszyscy razem 😀 Byliśmy umówieni, że w porcie będzie czekał na nas ktoś, kto pomoże zarejestrować nasze paszporty na komisariacie policji…tak na wszelki wypadek 😉 Później osobiście przybył po nas szaman, który zawiózł nas własną łódką do swojego domu (mowa tu o zwykłym kanu z silnikiem, a nie o motorówce).

Szaman, to głowa klanu, mająca moc uzdrawiania, prowadząca obrzędy domowe, a także mająca zdolność komunikowania się z duchami. Dzięki temu może podejmować decyzje i wyroki dotyczące ewentualnych wykroczeń. Funkcję szamana przekazuje się z ojca na syna, od najmłodszych lat przygotowując nasępcę do pełnienia tej ważnej funkcji.

Jeszcze w Padang dostaliśmy 2-stronicowy słowniczek do nauki podstawowych słówek zarówno w języku indonezyjskim, jak i mentawajskim…no i tyle! Nie obawialiśmy się braku zrozumienia. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że dowiemy się znacznie mniej od tych, którzy podróżują z przewodnikiem, ale i tak tego chcieliśmy. Osoba, która ‚przekazała’ nas w ręce szamana wytłumaczyła, że nie chcemy burzyć ich codziennego rytmu, ani nie chcemy im czegokolwiek narzucać. Chcemy z nimi pobyć i podpatrzyć, jak wygląda ich teraźniejsze życie – z jednej strony już to zmienione, ale z drugiej strony jednak wciąż zawierające pradawne elementy, które stale kultywują. Szaman był w lekkim szoku, gdyż jak twierdził, nie miał jeszcze takich ‚nietypowych gości’. Okazało się jednak, że mówi trochę po angielsku, co już na samym początku mocno nas zdziwiło! Ale w końcu wiedzieliśmy też, że jedziemy do miejsca bądź co bądź turystycznego (skoro w sieci znaleźć można materiały video dotyczące tego rejonu, to jak tu mówić o jakiejkolwiek niedostępności? 😉

 

Jako, że jechaliśmy tam niezależnie, musieliśmy zapewnić sobie jedzenie na czas pobytu. Zaplanowaliśmy spore zakupy spożywcze na lokalnym targu, zaopatrując się głównie w ryż, makaron, stertę warzyw i owoców, kawę, herbatę, cukier, papierosy i lizaki. Te dwie ostatnie pozycje są bardzo lubiane przez lokalnych ludzi. W dobrym tonie jest ponoć przywiezienie takiego podarunku, którego zresztą podobno oczekują oni od odwiedzających. Mieliśmy mieszane uczucia, ale z drugiej strony, gdy idziesz w odwiedziny nie zabierasz ze sobą czekoladek, butelki wina czy innych smakołyków? Przecież rzadko kiedy przychodzimy z ‚pustymi rękami’?

Po zapakowaniu łódki i szczelnym okryciu folią wszystkich plecaków rozpoczęliśmy podróż w górę rzeki w kierunku wioski Buttui. 6 godzin praktycznie w jednej pozycji, w czasie ostrego słońca, a później ostrej ulewy w głąb dżungli – już to BARDZO nam się podobało i było szczególnym przeżyciem! W końcu dotarliśmy do celu. W dużym, drewnianym domu na palach z szerokim dachem, zwanym UMA była spora część całej rodziny, oczywiście z dzieciakami na czele. Po krótkim przywitaniu, zabrałyśmy się wraz z Bogusią za szykowanie posiłku, bo wszyscy zdążyliśmy już porządnie zgłodnieć. I chyba właśnie tym, przełamaliśmy pierwsze lody. Rodzina pomagała nam w kuchni, choć najmłodsze dzieci były wyraźnie onieśmielone. Kobiety i dzieci raczej nie siedziały z nami przy jednym stole. Pomimo zaproszenia z naszej strony, nie skorzystali. Nie chcieliśmy naruszać ich zwyczajów, dlatego nie narzucaliśmy się z naszymi manierami wspólnego jedzenia za długo. To, co przygotowaliśmy – ryż z warzywami, to dla nich ogromny przysmak. Dzieciaki nie czekały nawet na warzywa, tylko zajadały się suchym ryżem jak największym smakołykiem. Paradoksalnie, o wiele częściej jedzą one bowiem lizaki, które dostają od turystów niż pożywny i zdrowy ryż. Żałowaliśmy, że nie przywieźliśmy go więcej.

Dieta Mantawajów nie jest zbyt zróżnicowana. Podobno głównie opiera się na sagu (czyli ‚papce’ z drzewa sagowca, którą w jakiś magiczny sposób, ugniatają, mieszają z wodą i na końcu wkładają do zwiniętych w rulon liści bananowca by upiec to w ogniu), rosnących tu bananach, taro (wg. nas podobne do ziemniaka), a także na złowionych rybach. Sporadycznie mężczyźni udają się na polowania. Ustrzelenie z łuku małpy jest dość dużym wydarzeniem, wymagającym niebywałych umiejętności oraz cierpliwości. Czasem taka wyprawa zajmuje nawet do kilku dni! Przed spożyciem upolowanej małpy odprawiana jest specjalna ceremonia. A przy okazji różnych ceremonii Mentawajowie spożywają także zwierzęta hodowlane (świnie, krowy, gęsi, kurczaki), które oddają w ofierze w różnych ilościach..w zależności od okazji.


Strój Mentawajów został już w większości wyparty współczesną odzieżą, ale widzieliśmy kilka osób, głównie mężczyzn w tradycyjnej biodrowej przepasce, zrobionej z kory drzewa, dodatkowo ozdobionych kolorową biżuterią na szyi i rękach. Element ‘stroju’ stanowią również tatuaże, mające swoje symboliczne znaczenie i będące mocno powiązane z codziennym życiem w wiosce. Do niedawna również dość charakterystyczne było ostrzenie zębów, ale wśród młodszych pokoleń nie jest to już praktykowane.

Aby przedostać się z domu do wioski, musieliśmy przejść przez rzekę, a następnie przez dżunglę, w której błoto sięgało kolan (byliśmy tam na początku pory deszczowej). Właściwie nie ma odpowiedniego obuwia na takie warunki, dlatego wszyscy chodzą tu na boso. Niektóre ścieżki wyznaczają poukładane pojedyncze kamienie albo co ciekawe, przepołowione drzewa palmowe. Chodzenie po nich, szczególnie gdy są mokre stanowi niezłe ćwiczenie akrobatyczne. Tak się zdarzyło, że spędziliśmy u Mentawajów niedzielę, dlatego postanowiliśmy wybrać się razem na mszę do tamtejszego kościoła. Tak, też nas zszokował widok kościółka katolickiego gdzieś po środku dżungli…tuż nieopodal meczetu muzułmańskiego! Większość mieszkańców jak się okazało musiało jakiś czas temu określić przynależność, do którejś z 6 uznawanych przez rząd indonezyjski religii. Jednocześnie jednak wciąż wiele rodzin praktykuje swoje animistyczne rytuały oraz kult przodków. Ciekawi jesteśmy czy ich dzieci, które chodzą do szkół i kościołów też będą kontynuować plemienne tradycje?

Z dnia na dzień do domu rodziny, u której spaliśmy, przychodziło coraz więcej osób. Najpierw gotowałyśmy dla 10 osób, później dla 20, a nawet 30 – całkiem niezły wyczyn mając tylko jeden ‚płomień’. Wieczorami wspólnie śpiewaliśmy piosenki, to znaczy my po polsku, a oni po mentawajsku, graliśmy w łapki, a także nauczyliśmy ich tańczyć razem ‚Makarenę’ haha. Wszystko było naprawdę bardzo spontaniczne. Niektóre mniej wstydliwe dzieciaki wraz z nami bawiły się w najlepsze, ale spora część nadal obserwowała z boku te wesołe poczynania. Dużo radości dały im balony, które wzięliśmy ze sobą, a także…hamak (a raczej huśtanie w nim 🙂 ). To w sumie dziwne, że przez tyle lat, nie ulegli ‚hamakowej’ modzie, która w Azji pd-wsch jest dość powszechna 🙂

Zupełnie przez przypadek mieliśmy okazję zobaczyć tatuowanie ciała, jednym z najbardziej tradycyjnych sposóbów, z którego to słyną Mentawajowie. Jak się okazało nasz gospodarz o imieniu Aman Lepon oraz jego ojciec Amon LaoLao byli dobrze znani jako plemienni tatuarzyści. Specjalnie w tym celu, przybyła tu para turystów ze Szwajcarii. ‚Tusz’, którego używali, to połączenie sadzy z łupiny kokosa z sokiem trzciny cukrowej. Sama natura 🙂 Implikuje się tę substancję w ciele za pomocą specjalnego ‚młoteczka’, co podobno nie jest zbyt bolesne. Metoda ta stała się bardzo popularna i aktualnie wielu artystów praktykuje ją już nie tylko w Indonezji. Fajnie było móc zobaczyć to na własne oczy.

 

3-dniowy pobyt z dala od wielkomiejskiego hałasu, bez zasięgu, gdzieś pośród dzikiej przyrody z szumem rzeki i rechotem żab w tle oraz wszystko to, co zobaczyliśmy, usłyszeliśmy i czego doświadczyliśmy doprowadziło do wielu przemyśleń. Pojawiło się wiele pytań, na które prawdopodobnie nigdy nie otrzymamy odpowiedzi? A może, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi! Na pewno była to dla nas wyprawa pełna wielu skrajnych emocji. Postaramy się jednak zostać przy tych pozytywnych, bo ostatecznie, szczerze bardzo się cieszymy, że tam pojechaliśmy i to właśnie w ten, a nie inny sposób.

6 thoughts on “Z wizytą u plemienia Mentawajów”

    1. Polecamy, każdy może taką przygodę przeżyć jeśli bardzo chce 🙂 Ty również Karol! A podział na turystów i podróżników..naszym zdanim to tylko kwestia słownictwa. Liczy się podejście i chęci! Powodzenia!

    1. Dziękujemy 🙂 Jak długo byłaś w Inonezji Natalia? My jesteśmy już około miesiąca, ale planujemy min. kolejne 2 ze względu na wielkość i różnorodność! Pozdrawiamy z Yogyakarty!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *